Ola Korman

From the blog

Afganistan w trzech odsłonach

Bez nazwy-1

Wojska Lądowe 2002-2004

ODSŁONA PIERWSZA

ROZSTANIE

„Bądź zawsze tam, gdzie coś za chwilę się wydarzy. A najlepiej jeszcze przed, bo te minuty w naszej pracy mogą okazać się najważniejsze” — te słowa starego wygi dziennikarstwa Józefa Wolnego brzmią mi ciągle w uszach i za każdym razem, od ponad już 20 lat, powtarzam sobie: „Józiu miałeś rację”.

15 marca 2002 r., godz. 16.30. Kościół garnizonowy pod wezwaniem św. Elżbiety we Wrocławiu. Za pół godziny rozpocznie się uroczysta msza pożegnalna polskich żołnierzy, którzy następnego dnia odlecą na misję do Afganistanu. Mają się pożegnać z rodzinami. Tu i teraz. Podjęto wszelkie środki ostrożności. To jest walka ze światowym terroryzmem. Chociaż nasi mają inne zadania i nie będą brali bezpośrednio udziału w walkach — to jednak Afganistan, a Afganistan to bin Laden i al-Quaida. Wszyscy mamy przed oczami płonące 11 września w Nowym Jorku wieże World Trade Center.

Od strony kaplicy zaczynają już podjeżdżać samochody i zjawiają się pierwsi goście: szef Sztabu Generalnego WP, dowódca wojsk lądowych, dowódca Śląskiego Okręgu Wojskowego, dowódca GROM-u. Są i rodziny. Zajmują wyznaczone im w kościele miejsca. Pełny ceremoniał wojskowy.

Staję z boku — tak, żeby dokładnie widzieć całą uroczystość. Cisza. Moment oczekiwania. Patrzę po zebranych i na uboczu spostrzegam siedzącą, piękna, młodą kobietę. Ze łzami w oczach ściska w ręku czerwoną różę.

Zjawiają się sami bohaterowie. Uśmiechnięte, pełne nadziei twarze. Rozpoczyna się msza święta. Biskup polowy Wojska Polskiego gen. dyw. Sławoj Leszek Głódź mówi o nieznanym świecie, w którym przyjdzie im teraz pełnić służbę. Z jego ust padają słowa: ojczyzna, miłość, patriotyzm, nowe wyzwania. Cały czas obserwuję kobietę z różą. Skupiona twarz i wzrok z pełnym oddaniem utkwiony w jedną osobę. To ten, którego dzisiaj żegna.

Po uroczystości spotkałam się z tą kobietą i jej mężem. Małżeństwem są od dwóch lat i świata poza sobą nie widzą. On tłumaczył jej, że służba na misji jest taka, jak każda inna praca o dużym stopniu ryzyka.

Obiecał jej, że wróci.

ODSŁONA DRUGA

BRZESKI AFGANISTAN

Do Klubu Garnizonowego w Brzegu na moją prośbę Jadwiga Sioma zaprosiła Katarzynę Lewandowską — żonę sapera, st. chor. Rafała Lewandowskiego, który w Afganistanie jest pomocnikiem dowódcy plutonu.

- Jak daje sobie radę młoda, piękna kobieta bez głowy rodziny?

Ufam mężowi i sądzę, że on ufa mnie, bo gdyby było inaczej, chybaby nie wyjechał. Żaden „przyjaciel domu” w moim przypadku nie wchodzi w grę. Nic z tych rzeczy. Za bardzo kocham męża. Jesteśmy dopiero 9 lat po ślubie i nasza miłość kwitnie.

 

 

 

- A popłakała Pani sobie czasami?

Nie, ale był taki moment na początku po wyjeździe męża, że prawie wszystko w jednym czasie się popsuło: samochód, pralka, odkurzacz. Samochód oddałam do mechanika, pralkę — pomyślałam — jak nie dam sama rady naprawić, to oddam do serwisu, a w odkurzacz zainwestowałam. Był już wiekowy

- Ma Pani poczucie bezpieczeństwa?

Nie dopuszczam złych myśli do siebie. Uważam, że nie wolno myśleć negatywnie. Można wtedy zapędzić się w kozi róg. Cały czas jestem optymistką.

- Ale nie uwierzę, że Pani nie tęskni?

O i to bardzo, chociaż czas szybko płynie. Mamy niedużą działkę. Tam są nasze zwierzęta, które codziennie jeżdżę nakarmić. Kiedy popsuł się samochód, to musiałam dotrzeć na działkę rowerem. Deszcz, czy śnieg i mróz — jadę, bo one czekają. Po powrocie zrobię obiad, a czasami to już kolację. Córka Nina ma 7 lat i chodzi do pierwszej klasy. Odrabia lekcje, następnie mycie i spać. Teraz mam to szczęście, że przyjechała do mnie moja mama, aby mi pomóc. Tak więc trzy pokolenia kobiet są w naszym domu.

- Czy Ninka wie, gdzie jej tatuś wyjechał?

Wie, że daleko. Mąż jest również płetwonurkiem (to poza wojskiem jego druga zawodowa pasja) i z tego powodu, oczywiście oprócz wyjazdów na poligony, często wyjeżdżał. Mogę powiedzieć, że Nina — tak jak ja — już się przyzwyczaiła. Nie przywiązywała do nieobecności taty zbyt wielkiej wagi. Ale teraz widzę, że to się zmieniło i zaczyna bardzo za ojcem tęsknić. Kiedy razem piszemy list i wysyłamy go pocztą elektroniczną, jest szczęśliwa. Kiedy tatuś do niej osobiście tą samą drogą odpisał, radości było co niemiara. Jeszcze brzmią mi w uszach jej słowa: „Poczytaj mi mamo”. Ponieważ chodzi już do szkoły, powiedziałam, że musi czytać sama, bo to jest list tylko do niej.

- Często mąż się z Wami kontaktuje?

Dzięki Internetowi Afganistan jest bardzo blisko. Wieści od niego docierają do nas raz w tygodniu.

- Czyli kontrola z Afganistanu?

Tak Pani myśli — nie wierzę — (śmiech). Oni tam nie mają nic. Za każdym razem prosi o coś do czytania. Gazet z Polski mają mało. Teraz, jak mówiły mi koleżanki, w świetlicy mają tylko jeden komputer, poczta elektroniczna jest więc oblężona non stop. Kolejka jak przed laty w Polsce po mięso. Piszą po nocach. Wieści z Afganistanu docierają jednak do nas bardzo regularnie. W Brzegu mamy niepisaną z nimi umowę, że codziennie któraś z nas dostaje stamtąd wiadomości i nawzajem sobie je przekazujemy. Wiem na przykład, że dostali małe telewizorki i mogą już oglądać polskie programy. To już coś, a poza tym wysyłamy do nich paczki. Tutaj, na miejscu trzymamy się razem. Poza tym mamy duże wsparcie od całego Dowództwa jednostki, w której pracuje mąż. No i mamy przecież panią Jadzię!

ODSŁONA TRZECIA

„KOBIECE CENTRUM DOWODZENIA”

BAGRAM, 05.06.2002 r

Dzień dobry Pani Jadziu!

Na wstępie mojego listu bardzo gorąco Panią pozdrawiam, całuję i ściskam. Chciałbym bardzo mocno Pani podziękować za pomoc i wsparcie, jakiego udziela Pani mojej małżonce Jance — te słowa skierował do Jadwigi Siomy z Afganistanu Krzysztof Kwiatkowski. List ten przepełniony jest serdecznością i wiele w nim ciepła oraz wdzięczności.

- „Kobiece Centrum Dowodzenia” — tak o Pani mówią „misjonarki”, tj. żony żołnierzy, którzy teraz pełnią misję w Afganistanie. Czy zgodzi się Pani ze mną, że właśnie żony żołnierzy zawodowych to specyficzny typ kobiet?

To bardzo dzielne kobiety I jak śpiewała Alicja Majewska, kobieca rzecz wiernie czekać, a męska być daleko, one właśnie takie są, a ja je doskonale rozumiem. Wywodzę się z wojskowej rodziny. Mogę powiedzieć, że mam to już w genach. Mój mąż też wyjeżdżał, nie na misje, ale często na długie poligony. Wiem, co dla młodej kobiety znaczą samotne noce. Musiałam się nauczyć być sama i one teraz też, Chcę im pomagać — to sprawia mi przyjemność. Sama to sobie wymyśliłam, zaproponowałam szefowi, rozdano numer mojego telefonu i zaczęło się. Ja w Brzegu znam każdy kamień, wiem, jak się poruszać, bo znam prawie wszystkich, a one nie zawsze. Niosę im swoją pomoc, a otrzymywane podziękowania sprawiają mi wielką radość i satysfakcję. Choćby ten list czy pocztówki od chłopaków z Afganistanu. Były spotkania, wysyłaliśmy wspólnie paczki. Przyjeżdżały do mnie do Klubu Garnizonowego rodziny z Wrocławia, Oławy, Wałbrzycha i z Wolczyna. Wspólnie te paczki pakowaliśmy. Wiedziałam, co się w każdej znajduje! A byty tam: cebula, czosnek, suszona polska kiełbasa. Były i pierogi, i gotowany bigos w słoikach. A Kasia Lewandowska — nawet się śmiałam — to przesadza z tymi paczkami. Zawsze przynosi cale sterty kolorowych czasopism.

- Hm, razem z „Playboyem”?

Pewnie, Że tak, kasety, baterie, słodycze, ciepłe skarpety — wszystko, a jak czule pakowane! Rodzice przywozili ze sobą zdjęcia, pokazywali je i pytali — co u ich synów słychać? Na bieżąco wymieniamy się tylko wiadomościami. To są niepowtarzalne spotkania. U mnie o każdej porze dla nich zawsze są drzwi otwarte.

- Dziękuję za spotkanie.

 

 

Zdjęcie: źródło