Wojska Lądowe 2002-2004,
Ne pełnych obrotach byli już o godz. 5.30. Potem intensywne szkolenie, lunch i znów zajęcia. Obiad o godz. 16.30. Następnie przerwa na odpoczynek (w tym czas na pisanie listów najbliższych). O godz. 19.00 jest wyświetlany film na DVD, a po nim do łóżek (śpiwory i poduszki mają własne, ale materacy i łóżek użyczyli im Polacy).
Kiedy są na wyjeździe, nie spożywają alkoholu, a za korzystanie z uciech w nocnych kl ubach grożą im wysokie kary, do degradacji włącznie. Ulegając pokusom, można zniszczyć swoją karierę i „przetrącić kręgosłup”. Dlatego mieszkańcy Wędrzyna i malowniczego Sulęcina w tym roku z Amerykanów nie mieli wielkiego pożytku. Sporadycznie widać ich było na ulicach, a restauracje, puby i hotele świeciły pustkami. Kasyno wojskowe chciało gościć i codziennie karmić sojuszników zza oceanu. Jednak ci tym razem wszystko przywieźli ze sobą.
St.sierż. Vinnell Griffen w wojsku służy od 13 lat. Do Ośrodka Szkolenia Poligonowego Śląskiego Okręgu Wojskowego w Wędrzynie przyjechała jako żołnierz batalionu wsparcia logistycznego V Korpusu Armii Stanów Zjednoczonych. – Zdecydowałam się, by służyć w wojsku, bo to była moja jedyna droga do colleg’u. Mam 7 sióstr i 7 braci. Zresztą w batalionie, w którym służę, jest 20% kobiet – mówi. W Wędzynie była głównym szefem stołówki żołnierskiej i nadzorowała pracę 15 osób, które przygotowywały posiłki. Kontrola temperatury potraw, ich smaku i wygładu oraz czy przygotowano ich odpowiednio dużo – takie otrzymała zadania – Jedzenia zawsze musi być dużo! – śmieję się Griffin.
Na śniadanie podano jajecznicę na bekonie i tosty. Na lunch przygotowano posiłki za specjalnych paczek, które przyjechały razem z żołnierzami do Polski (w całości produkowane w USA). W sumie są 24 rodzaje menu: poczynając od kurczaka przez spaghetti, a na wołowinie kończąc. To dania iście polowe. Gdy dodało się do torebki odrobinę wody, można było bardzo łatwo je podgrzać. Ponadto chrupki chleb, chipsy, masło orzechowe, dżem i cukierki. Na obiad serwowano głownie mięso z sosami. Jednak największym powodzeniem wśród żołnierzy w porze lunchu cieszyła się pizza. Kupowali ją w bufecie. Najtańsza kosztowała 6,5 dolara, a najdroższa, z największą ilością dodatków – 12 dolarów. Do tego woda sodowa za 50 centów.
– Jakie warunki musi spełnić żołnierz, aby zostać kucharzem w Armii Stanów Zjednoczonych? – pytam st. sierż. Vinnell Griffen.
– Po wstąpieniu do armii bazuje się na tym, jakie żołnierz miał wcześniej doświadczenie i jaką ukończył szkołę. Następnie kandydat przechodzi wiele testów i po uzyskaniu odpowiedniej liczby punktów zostaje zapytany, w jakim rodzaju wojsk chciałby pracować? Po wyborze zostaje skierowany na 9-tygodniowy kurs i tam otrzymuje pełną wiedzę z dziedziny żołnierskiej gastronomii. Tak było również w moim przypadku, a potem wzorowa służba i awanse. Tak zostaje się szefem.
Żołnierze batalionu wsparcia logistycznego V Korpusu Armii Stanów Zjednoczonych przywieźli do Wędrzyna dużą ilość sprzętu specjalistycznego, w tym interesującą ze względu na możliwości techniczne stację uzdatniania wody (zbiornik przewoźny stacji). Pozwala ona oczyścić wodę z rzek, jezior i po jej przetworzeniu otrzymuje się produkt I klasy czystości. Stacja posiada także możliwość oczyszczenia wody morskiej. Jest w stanie uzdatnić takie ilości, które by pokryły zapotrzebowanie brygady. W zależności od warunków można wykorzystywać dwa jej warianty: stacjonarny i przewoźny. W tym drugim przypadku istnieją różne metody przewozu zbiornika. Jest to drogie urządzenie. Kosztuje ok. 1 mln. dolarów.
– Wojsko otwiera drzwi na świat – stwierdza st.sierż. Piotr Kuczynski, z pochodzenia Polak. Pokazuje mi malutkie, pożółkłe zdjęcie grupy polskich żołnierzy. – O tu stoi mój ojciec – mówi. Na odwrocie czytam: „Bardzo dobrze łowiło się ryby i to są członkowie artylerii”, data: Drawsko 1955r.
– Co stało się z Pana rodziną przez te 57 lat? – pytam.
– Urodziłem się w 1965 r. Mieszkaliśmy w Sopocie, bo ojciec po wojsku został pracownikiem urzędu celnego w Gdyni. Jego brat Edward na stałe mieszkał w Stanach Zjednoczonych w Chicago i pragnęli bardzo się spotkać. Stryj co roku przysyłał nam zaproszenia. Z tego co pamiętam, w tym czasie było bardzo ciężko otrzymać wizę amerykańską. Po wielu latach starań ojcu jakoś się udało. Był początek 1974 r. Miałem wtedy 9 lat, chodziłem do III klasy i musiałem przerwać naukę. Mieliśmy płynąć transatlantykiem Stefan Batory w maju, ale rodzice nie chcieli tak długo czekać i popłynęliśmy pierwszym towarowym statkiem, który udawał się do Stanów. Ojciec znał kapitana i byliśmy na pokładzie tego statku jedyną rodziną. Nawet pozwolono mi stanąć za jego sterami. Wielkie przeżycie dla małego chłopca – środek Atlantyku, a ja jestem kapitanem – opowiada.
- I tak w USA zacumowaliście całą rodziną?
– Na stałe – tak. Do dziś nie wiem, jak do tego doszło. Nigdy z rodzicami na ten temat nie rozmawiałem. Ojciec był celnikiem, znał wszystkich kapitanów i wszyscy wiedzieli, jak pracuje system. Wtedy mu bardzo pomogli. Pierwszy był Nowy Jork. Mieszkali tam nasi znajomi. Po dwóch tygodniach pojechaliśmy do stryja do Chicago. Początek był trudny – zasiłek, dom do remontu i dopiero po 5 latach mogliśmy tak naprawdę powiedzieć, że jesteśmy członkami amerykańskiej społeczności. Wtedy otrzymaliśmy zgodę na stały pobyt Stanach Zjednoczonych. Mama miała zakład krawiecki i niedawno sprzedała go Chińczykowi. Rodzice są już na emeryturze. Mają apartament niedaleko mnie i małą – jak to się w Polsce mówi – daczę pod Chicago. Tato piszę listy do kolegów i zwiedza świat. Był w Argentynie i w Jeruzalem.
- A zdradzi nam Pan decyzję wyboru swojej drogi życiowej, która przywiodła do rodzinnego kraju, do Polski?
- Jestem jedynakiem i zawsze to wypominałem rodzicom. Powiem tak: kiedy jesteś młody, masz 19 lat, to kompletnie nie wiesz, co chcesz robić w życiu. Dochodzisz do wniosku, że wojsko będzie tym czasem, kiedy wyklarują się pomysły na twoją przyszłość. A wojsko otwiera różne drzwi i pokazuję, jak wygląda świat! Bo kiedy mieszkasz na jednej ulicy, chodzisz do jednej pracy, masz ciągle tych samych kolegów, to nie masz w ogóle pojęcia, co dzieje się z resztą świata. Wojsko pomaga w wyborze i radziłbym każdemu, kto jeszcze nie wie, co zrobić z własnym życiem, iść do wojska. Ono otwiera wiele drzwi na świat, a później jeszcze pozwala, abyś szedł w swoim kierunku. Kiedy oznajmiłem rodzicom, że chce na stałe zostać żołnierzem, mama rozpłakała się, a ojciec był dumny. Potem do mamy pisałem listy z różnych zakątków świata. Jakoś się już oswoiła, a wnuki zrekompensowały jej rozłąkę. Mam dwie córki i syna; mają 7 i 6 lat, a najmłodszy 3. Ożeniłem się 12 lat temu z dziewczyną z mojej ulicy, która była moją koleżanką od zawsze. Kiedy po pierwszym okresie szkolenia przyjechałem z wojska, popatrzyliśmy na siebie i już wiedziałem, że będzie moja. Nasz ślub odbył się po 3 miesiącach.
Pyta mnie Pani o Polskę. Na pewno chciałbym tu zamieszkać na starość. Ojciec, gdy dowiedział się, że jadę do Drawska, dał mi to zdjęcie. Tutaj życie jest mniej nerwowe i płynie wolniej. Zresztą rodzice chcą zamieszkać z powrotem z Polsce. może w Sopocie, niedaleko molo?
Tekst i zdjęcia:
Aleksandra Dankowiakowska-Korman