Ola Korman

From the blog

Z wolnością mi do Twarzy

davidson

Wojska Lądowe 2002-2004

W pewnym sensie uważam się za romantyka.  Pod tym określeniem kryje się chęć obcowania z czymś, co jest nietuzinkowe. Kocham motocykle Harley Davidson. Uniesienie związane z tym rodzajem miłości – bądź co bądź do przedmiotu – sprawia, że czuje się spełniony. Pozwala mi ono lepiej zrozumieć pojęcie wodności – tak o swojej pasji mówi Jarosław Dudzik, znany wrocławski biznesmen, który w swoim życiu poznał również smak żołnierskiego chleba.

 

Spotkali się w szkole oficerskiej w 1978 r. Jarek działał w strukturach organizacji młodzieżowej i miał świetny kontakt ze środowiskiem kulturalnym Wrocławia. Dzięki niemu wśród podchorążych zapanowała moda na działalność artystyczną. — Spędzaliśmy wtedy ze sobą dużo czasu. Dla mnie to była prawdziwa męska przyjaźń — wspomina pik Witold Rynkie­wicz, komendant WKU Wrocław 3. — Stworzyli­śmy własny teatr i kabaret. Pamiętam, że w rocz­nicę Nocy Listopadowej dzięki pomysłowi Jarka wprowadziliśmy do naszego spektaklu elementy z twórczości Wyspiańskiego i wszystkim to się podobało. Naszym dowódcom również. Jarek ubarwiał każdą uroczystość, a jego zdolności or­ganizacyjne przekładały się także na finanse, o które zawsze potrafił dobrze zadbać — mówi. Po raz drugi spotkali się w Gorzowie w 4 Bryga­dzie Saperów. Rynkiewicz był już oficerem, a Dudzik jeszcze podchorążym. — To był okres stanu wojennego i Jarkiem targały rozterki natu­ry moralnej. Wrócił i zrezygnował ze służby — opowiada płk Rynkiewicz. Odnaleźli się do­piero po latach we Wrocławiu i ich przyjaźń na nowo rozkwitła. Dudzik nie nosi już mundu­ru, jednak nadal drzemie w nim dusza roman­tycznego wojownika.

Jego Harley Davidson ma motor półtoralitro­wy z wtryskiem i komputerem. W ubiegłym se­zonie przejechał na nim 23 000 km. Niedawno wrócił ze Stanów ze światowego spotkania mo­tocyklistów w Daytona Beach i jak prawdziwy harleyowiec zaliczył Bake Week. — Tam przez pomyłkę nie trafia nikt — z zachwytem opowiada o swoim pobycie w Ameryce. — Nie ma takiego drugiego miejsca na świecie, gdzie jest kilkaset tysięcy motocykli. Ich właściciele, którzy mają taką samą pasję życiową, przyjeżdżają tylko po to, aby oderwać się od codzienności. Jarek Dudzik pokazuje zdjęcia z tego niezwykłego spotkania. — To jest Key West, tu Ameryka ma swój początek, tylko 90 km od Kuby — mówi. — Jestem szczęśliwy, że dane mi było ujrzeć na własne oczy ten przepiękny zakątek świata. W ciągu 12 dni zrobiłem 4000 km. W Daytona byłem 3 doby. Niepowtarzalne miejsce, a sama atmosfera tej miejscowości podczas spotkania motocyklistów z całego świata pozwala na cał­kowite wyluzowanie się. Jest tam także tor wyści­gowy. Każdy sklep sprzedaje akcesoria dla moto­cyklistów. Z kolegami pojechałem „drogą kroko­dyli” ze Wschodniego na Zachodnie Wybrzeże. Kiedy pędzi się na motorze prawie z prędkością światła, czuje się wszystkie zapachy ziemi: kwit­nące kwiaty, drzewa, łąki. Czuje się różnice tem­peratur. Wtedy zmysły pracują inaczej i poza tym niesamowicie dotlenia się organizm — opowiada Dudzik. — Gdyby nagle ktoś zabronił kontynu­owania tej pasji lub ją zabrał, to bym się bardzo zdenerwował. Przeżyłem podobne chwile w ubiegłym roku, kiedy nie miałem własnego motoru. Popsuł się i romantyzm odebrał mi diler firmy. Nie udzielił mi żadnej pomocy, chociaż motor był jeszcze na gwarancji. Byłem wściekły, ale wsparli mnie koledzy i jeździłem przez waka­cje na 7 pożyczonych maszynach.

Jarosław Dudzik potrafi wieczorem przez 3 godziny czyścić swój ukochany motorek. Jak sam mówi, jest to naprawdę jedyna rzecz, którą można przy nim zrobić. Porządnie samemu wy­czyścić, bo pozostałe rzeczy należą do serwisu. — Inaczej było z moim pierwszym motorem. To było w latach 1976-1977, pasja kilkunastu chło­paków, wspólne pieniądze. Motocykl to oczywi­ście Harley Davidson WL. Nikt z nas nie miał wtedy prawa jazdy na motor. Kiedy nie wiedzie­liśmy, jak się zachować — to zsiadało się z moto­cykla i prowadziło go jak rower. Oczywiście nie polecałbym tego teraz.

Na następny musiał poczekać, ponieważ nie stać go było na kupno takiego, jaki chciał. Poza tym, a może przede wszystkim, jest to kwestia argumentów w stosunku do całej rodziny. Posia­dacz motocykla w weekendy przeważnie jest na wyjeździe i bywa w różnych miejscach. Jeże­li partnerka nie jeździ, to zaczyna się problem. — Moja małżonka jest raczej domatorką, ale cór­ka stała się na tym punkcie bardziej zakręcona niż ja — dodaje. Tę pasję zaszczepili mu rodzice. Ojciec miał 5 motocykli. Gdy miał 6 lat, w domu był pierwszy motocykl — Junak z przyczepą. — Jeździliśmy nim w 4. osoby — w przyczepie 2 dzieciaków, a mama z tyłu za ojcem i na grzyb­ki — opowiada. Gdy dorósł, związał się zawodo­wo z wojskiem. — Ciągle mam wrażenie, że ta przygoda trwa nadal, bo koledzy stale mnie od­wiedzają. Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Inży­nieryjnych im. gen. Jakuba Jasińskiego we Wro­cławiu i 39 kompanii podchorążych już nie ma, a sentyment pozostał. Byłem wzorowym podcho­rążym. Bardzo dobrze się uczyłem. Teraz to owo­cuje, kiedy prowadzę własną firmę i udaje mi się połączyć pasję z wykonywaną pracą. W odpo­wiednim momencie na pierwszym miejscu posta­wić pragnienia. To nauka, którą wyniosłem z wojska — podsumowuje rozmowę Jarosław Dudzik.